Trzy lata ciszy – jak na ten zespół to naprawdę długo, mając na uwadze ich wcześniejszą kreatywność. Przygotowania do nagrania kolejnej płyty zbiegły się z ponownymi problemami wewnątrz grupy, które pociągnęły za sobą radykalne zmiany w składzie.
Z zespołu odszedł Craig Goldy ( po tym jak Goldie opuścił Dio, było o nim głośno w Stanach – z powodu poza muzycznych względów – założył ośrodek dla ubogich, bezdomnych i potrzebujących, finansował go własnym sumptem. Występował też w licznych programach religijnych amerykańskiej telewizji, propagując ideę dobroczynności i opowiadając o własnych doświadczeniach życiowych). Ronnie zaprosił do współpracy młodego, dobrze zapowiadającego się gitarzystę, niespełna 18 – letniego Rowan’a Robertson’a. Swoją przygodę z gitarą rozpoczął podobno w wieku pięciu lat i został przez Ronnie’go wybrany spośród pięciu tysięcy gitarzystów, którzy przesyłali promocyjne taśmy i stawili się na przesłuchania.
Panowie Appice, Bain i Schnell nie mogąc z jakichś powodów zaakceptować nowego muzyka, zgodnie opuścili zespół. Appice wrócił na łono Black Sabbath. Sam Ronnie twierdzi, że Vinnie odszedł, żeby grać w solowym projekcie Jeffa Pilson’a. 1990 roku Ronnie wyznał : „Postawił mnie w okropnej sytuacji (…) nie był wobec mnie uczciwy, bardzo mnie zranił, a więc nie chcę z nim już kiedykolwiek grać”. Ze starego składu pozostał tylko lider. Dość szybko jednak udało mu się pozyskać nowych ludzi : Jensa Johansson’a ( klawisze ) z formacji Yngwie Malmsteen’a, Teddy’ego Cook’a ( bas ) z Powerhouse i Simona Wright’a, byłego bębniarza AC / DC. Ci z kolei nie mieli nic przeciwko obecności Robertson’a w kapeli. Nowy album, zarejestrowany w nowym składzie miał być próbą odświeżenia własnej koncepcji stylistycznej. „Elementami odnowy” miały się okazać : muzyka Black Sabbath i nowy gitarzysta. Na wydanym w 1990 roku albumie „Lock Up The Wolves” , próżno szukać wyraźnych odniesień do maniery Rainbow.
Dominują na nim średnie i wolne tempa, na bazie których tworzone są potężne, „czarne” gitarowe riffy. Sama muzyka ma w sobie dużo jadu, werwy. Podrostek Robertson okazał się wybornym gitarzystą – wystarczy posłuchać, jakie cuda wyczynia w otwierającym płytę „Wild One” . „Born On The Sun” – chyba jako pierwszy w kolejności tak wyraźnie kojarzy się z Black Sabbath. Dominują tu wolne tempa i bluesowo – metalowy riff, z którego w środkowej części wyrywa się piękna, przejmująca solówka. Słuchając „Hey Angel” , też nie można oprzeć się wrażeniu, że mógłby to być kawałek Iommie’go i spółki. „Between Two Hearts” też do najlżejszych nie należy, choć zaczyna się dosyć spokojnie. Wright gra mocno i pewnie, w całości czuć bluesa. „Night Music” to bujający, „tłusty” numer w średnim tempie, ale bez żadnych rewelacji, można odnieść wrażenie, iż „gdzieś się to już słyszało…” . Początkowo delikatne, a z czasem nasilające się tykanie zegara wraz z futurystycznym dźwiękiem klawiszy, potęgującym wrażenie zbliżającego się niebezpieczeństwa – w ten sposób zaczyna się utwór tytułowy, zdaniem większości krytyków najlepszy na płycie, o miażdżącej wręcz sile. Główny riff równie dobrze mógłby wyjść spod palców Iommie’go.
Głównymi „haczykami” tego utworu, na które nie sposób się nie załapać są bez wątpienia głos Ronnie’go i porażająca gitara Robertsona – której psychodeliczne brzmienie, rozedrgane dzięki użyciu „wajchy”, momentami imituje skowyt wilków. Kawałek wyraźnie nawiązuje do okładki płyty, na której widać dobrze znaną nam postać, trzymającą uwiązane na łańcuchach wilki. „Evil On Queen Street” – utwór, tak jak i w poprzednich przypadkach oparty na bluesowej skali, o lekko demonicznym, upiornym klimacie. Nawet nie można stwierdzić, że ten kawałek jest ciężki – jak na Dio waży tony. Rzadko kiedy można doświadczyć muzyki zespołu, który w tak umiejętny sposób wykorzystuje bluesową manierę. Szybszym od pozostałych, pod tym względem dorównujący chyba tylko „Wild One”, jest „Walk On Water”. Agresywna pozycja z potężna perkusją i z jak zawsze płomiennym wokalem Dio. W „Twisted”, możemy odnaleźć ciekawe rozwiązania melodyczne i trochę klimatu starego Dio.
Więcej archaizmów jest w „Why Are They Watching Me”, a to za sprawą odniesień do niektórych treści z „Sacred Heart”. Niezwykle frapujący jest „My Eyes”, ponownie ściśle nawiązujący do sztuki uprawianej przez Black Sabbath. Po raz pierwszy w historii Dio, jest nam dane być świadkami wyłamania się Ronnie’go z wieloletniego schematu – tym razem na płycie znalazło się jedenaście kompozycji. 1. Wild One ( D. R. ) 2. Born On The Sun ( D. R. B. A. ) 3. Hey Angel ( D. R. ) 4. Between Two Hearts ( D. R. ) 5. Night Music ( D. R. B. ) 6. Lock Up The Wolves ( D. R. B. ) 7. Evil On Queen Street ( D. R. C. ) 8. Walk On Water ( D. R. J. ) 9. Twisted ( D. R. B. A ) 10. Why Are They Watching Me ( D. R. ) 11. My Eyes ( D. R. J. ) Warner Bros. Produkcja – Ronnie James Dio & Tony Platt Należy dodać, że większość kawałków zostało skomponowanych jeszcze wtedy, gdy przy Ronnie’m trwał stary skład. Tak więc, w tworzeniu materiału, który znalazł się na „Lock Up…” wzięli udział Bain i Appice . Trasa „Lock Up” była zrealizowana ze zdecydowanie mniejszym rozmachem od poprzednich . Europejskie koncerty promujące nowy materiał, Dio prezentował przed swoją publicznością i fanami grupy Metallica, która już od dawna była na szczycie metalowego panteonu. Podczas występów zespół używał na tyle niebezpiecznych efektów pirotechnicznych, że dziennikarze, którzy chcieli być jak najbliżej sceny, musieli podpisać specjalne oświadczenie, iż w razie wypadku zespół nie ponosi za ich zdrowie i życie jakiejkolwiek odpowiedzialności. „Lock Up…” to płyta bardzo spójna stylistycznie. Jednak Dio zrobił zwrot o 360 stopni.
Próżno na tej płycie doszukiwać się „tęczowych” brzmień. Trudno też o uświadczenie tej charakterystycznej dio’wskiej magii, która towarzyszyła poprzednim płytom. Pod adresem Ronnie’go padły oskarżenia o zdradę stylu, narzekano na teksty, którym do tej pory towarzyszyła fantastyczna aura. Można się kłócić na gruncie ideologicznym, ale jedno trzeba powiedzieć głośno – ten album to kawał dobrej muzyki. I chociaż niewiele na niej elementów z „Holy diver” i „The Last In Line”, po dziś dzień „broni się” znakomicie. Jak się później miało okazać, wydanie tego – skądinąd „sabbatowego” albumu – nie było li tylko jednorazowym eksperymentem w dużej mierze radykalizującym styl Dio. W USA natomiast doszło do nieoczekiwanego wydarzenia. Przed koncertem w Minneapolis do managerki i jednocześnie żony Ronnie’go, Wendy Dio zadzwonił basista, Geezer Butler i zapytał, czy może być świadkiem jednego z koncertów swojego dawnego kolegi z Black Sabbath. Przy tej okazji, Ronnie zaproponował Geezer’owi wspólny występ. Po koncercie i kilku zakrapianych rozmowach panowie doszli do konsensusu, po czym zadzwonili do Iommie’go, przedstawiając mu ekscytujący plan wspólnego nagrania płyty.
W ten sposób, w roku 1991, powrót Ronnie’go do Black Sabbath stał się faktem – tym samym działalność jego macierzystego zespołu została zawieszona. Rezultatem powrotu wokalisty na łono Sabbath był nagrany z Iommi’m, Butler’em i Appice’m album „Dehumanizer”. Pierwotnie miał być tworzony w składzie – Dio, Iommi, Butler, Powell, ale ten ostatni za sprawą upadku z konia doznał dość poważnych złamań i Iommi był zmuszony szukać kogoś na jego miejsce. Jak się miało okazać za siedem lat, Cozy nadal nie dbał o swoje bezpieczeństwo, przesiadając się z konia na motocykl – wybitny perkusista zginął w wypadku w 1998 roku. Skład został uzupełniony przez Goeffa Nichollsa, obsługującego klawisze. Na płycie znalazło się 10 bardzo udanych kompozycji. Do najbardziej „trafionych” należy zaliczyć – „Time Machine” , „Letters From Earth”, „Computer God”, „Master Of Insanity”. Brzmienie jest bardziej surowe, zupełnie inne niż np. na „Mob Rules” – w przypadku „Dehumanizer” bas Butlera został trochę „cofnięty” ustępując pola popisom Iommie’go. Pod względem brzmienia to zdecydowanie najcięższa, jak do tej pory, propozycja Black Sabbath, niektórzy twierdzą, że za ciężka nawet jak na ten zespół. I rzeczywiście – z głośników leje się ołów.
Także Dio, aby wpasować się w klimat utworów śpiewa z odpowiednią agresją , z lekką chrypką dobrze znaną chociażby z koncertówki „Live Evil” z 1983 roku. Niestety, płyta posiada także pewne mankamenty – momentami jest zbyt monotonna, a przez nadmierny ciężar traci na melodyjności. Podobne wrażenie będzie można odnieść słuchając kolejnego, regularnego albumu Dio – ale o tym później. W czasie, gdy fani Ronnie’go i Black Sabbath raczyli się krążkiem swoich idoli, do sklepów trafiło komplikacyjne wydawnictwo Ronnie’go i spółki z cyklu „the best off” – „Dio – Diamonds, The Best Of Dio” ( 1991 ). Oprócz znanych „hitów” (mamy tutaj po trzy utwory z „Holy…”, „The Last…” i „Sacred…”, dwa z „Lock Up…” i jeden tytułowy z „Dream…” ) na płycie znalazła się jedna premierowa kompozycja, niczym nie zaskakująca, „Hide In The Rainbow” . 1. Holy Diver 2. Rainbow In The Dark 3. Don’t Talk To Strangers 4. We Rock 5. The Last In Line 6. Evil Eyes 7. Rock N’ Roll Children 8. Sacred Heart 9. Hungry For Heaven 10. Hide In The Rainbow 11. Dream Evil 12. Wild One 13. Lock Up The Wolves Polygram Produkcja – różni producenci Powtórne zjednoczenie, choć było owocne, nie trwało zbyt długo. Zaważyła na tym znana już z lat 80 – tych skłonność Butler’a i Iommi’ego do wytwarzania sztucznych podziałów wewnątrz grupy. Kontrakt Ronnie’go w Black Sabbath był aktualny do 13 listopada 1992 roku, podczas gdy w ramach trasy były zaplanowane jeszcze dwa koncerty – 14 i 15 listopada w Costa Mesa.
W tym okresie kolegom z byłego zespołu zaproponował współpracę sam Ozzy Osbourne . Butler i Iommi nie potrafili sobie odmówić wspólnego występu, natomiast Ronnie słusznie uniósł się ambicją i postanowił się wycofać, stwierdzając przy tym, że otwieranie koncertów „Księcia Ciemności” byłoby ostatnią rzeczą, jaką by w życiu zrobił. Nie zmienia to jednak faktu, że Ronnie poczuł się głęboko dotknięty tymi wydarzeniami : „Zawsze tworząc jakiś zespół czy dołączając doń myślę, że pozostanę w nim do końca swej kariery. Tak było w przypadku Elfa, Rainbow, Sabbath i mojego solowego bandu. Mam nadzieję, że nasze aktualne zrozumienie przetrwa próbę czasu, nie rozważam nawet innych opcji. Czas weryfikuje te założenia; myślę jednak, że tym razem właśnie tak się stanie. Nie mam już ochoty na złudzenia i zmiany, jest mi dobrze z Dio” – wyznał po latach. Po tym jak Ronnie zrezygnował z dalszej pracy na rzecz Black Sabbath, zastąpił go nie byle kto – Rob Halford z legendarnego Judas Priest. Z relacji zainteresowanych tym epizodycznym w karierze Black Sabbath incydentem wynika, że utwory Iommi’ego i spółki w interpretacji Halford’a brzmiały co najmniej żałośnie. Wróćmy jeszcze na chwilę do „Lock Up The Wolves”.
Album ten miał w końcu za zadanie wprowadzić Dio w lata 90 – te, zdominowane przez eksperymenty w muzyce rockowej. W pierwszej połowie lat 80 – tych za sprawą takich sław jak – Metallica, Slayer, Anthrax i Megadeth, na dobre wykształcił się thrash metal – styl łączący w sobie energetyczność, bezkompromisowość punk rocka i „elektryczny” majestat klasycznych, wielowątkowych heavy metalowych riffów. Za pośrednictwem thrashu i między innymi dzięki takim zespołom jak Slayer, który reprezentował bardziej demoniczną formę tego nurtu, powstał amerykański death metal. Na początku lat 90 – tych triumfy zaczął święcić także black metal ( szczególnie dzięki grupom skandynawskim) , najbardziej ekstremalny i bezwzględny w swojej formie, będący wypadkową wszystkich wymienionych powyżej muzycznych manier. Dodajmy jeszcze, że w owym czasie, ochoczo rozwijała się scena „grunge” (tzw. „brudny rock” charakteryzujący się dużą ilością dysonansów rytmicznych, psychodelą, eksperymentami brzmieniowymi, będący mozaiką bluesa, hard rocka, punk rocka ), nawiązująca w swojej sztuce do lat 60 i 70 – tych i reprezentowana przez takich twórców jak Soundgarden, Alice In Chains, Pearl Jam czy Nirvana. Rock podlegał ciągłemu progresowi, modyfikacjom, rewolucjom. Pomimo to Dio nadal pozostawał niewzruszony, odporny na muzyczne „nowości”, a tym samym wierny staremu, dobremu heavy metalowi.
Nie oznacza to jednak, że Ronnie był i jest pod tym względem wsteczny – zawsze tworzył w klimacie, w którym najlepiej się odnajdywał, nie oglądając się na konkurencję. Dostrzegał jednak to, co się dzieje w rocku końca wieku, widząc, że lata 80 – te powoli odchodzą w zapomnienie. I to prawdopodobnie te refleksje skłoniły go do pewnych remanentów. Na ostatniej płycie wszystko brzmi selektywnie, przestrzennie i jednocześnie ciężko. Muzyka nie ma takiego zmasowanego, „zbitego” charakteru jak np. na „Sacred Heart”. Prawdopodobnie, gdyby do „Lock Up The Wolves” dodano oklaski i okrzyki publiczności, niejeden odniósł by wrażenie, że ma do czynienia z płytą koncertową. Stwierdzenie, iż jest to album „sabbatowy” doskonale do „Lock Up The Wolves” pasuje. Bez cienia wątpliwości produkcja ta jest ukłonem w stronę kolegów z Sabbath, a przy tym jest o wiele lepsza od płyt Iommi’ego i spółki, wydanych po roku 1982.
Płyt, które, co tu dużo mówić, nie reprezentowały sobą wysublimowanych walorów artystycznych .